Magdalena Mach (Gazeta Wyborcza) recenzuje "Miłość i gniew"

Magdalena Mach (Gazeta Wyborcza) recenzuje "Miłość i gniew"



Jan Nowara, dyrektor Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie i reżyser nowego spektaklu w "Siemaszce", zdradził mi po premierze, że wybór sztuki zainspirowała moja recenzja poprzedniej jego realizacji - "Szklanej menażerii". Napisałam w niej: "Dyrektorze, porzuć polski romantyzm i podążaj tą drogą!". Dyrektor Nowara poszedł drogą buntu i pokazał nam "Miłość i gniew" Johna Osborne'a. A ja podtrzymuję opinię - z młodzieńczym buntem zdecydowanie mu do twarzy.

I choć sam na buntownika raczej nie wygląda, to główną rolę powierzył prawdziwemu „buntownikowi z wyboru”, młodemu aktorowi – Karolowi Kadłubcowi, który marzył o tym, żeby wcielić się w postać Jimmy’ego Portera. Jego ustami mógł wykrzyczeć swój gniew, swoją frustrację. Młody, nieoszlifowany, ale bardzo prawdziwy.

Kim jest Jimmy Porter?

To dobrze wykształcony intelektualista, który utknął w sklepiku ze słodyczami i nie ma pomysłu na odmianę swego losu. Leniwe niedzielne popołudnia, które upływają na czytaniu gazet, prasowaniu i piciu herbaty, przecinają jak nożem ataki furii Jimmy’ego, który buntując się przeciwko stagnacji, poniża innych, obrzuca obelgami. Okrutnie zadręcza młodą i piękną żonę Alison, która dla niego porzuciła wygodne życie wyższych sfer, i przyjaciela Cliffa, jedynego, jaki mu pozostał.

Czy bunt Jimmy’ego jest aktualny dziś, w Polsce? Dziś młodzi nie filozofują, nie rozdzierają włosa na czworo, jeśli nie widzą perspektyw w Polsce, pakują się i jadą za granicę. Bardziej niż bunt Jimmy’ego dziś może przemawiać do nas toksyczna relacja między młodymi ludźmi. Związek, w którym miłość nie wystarcza, żeby tworzyć dom, a dręczona i poniżana przez męża tyrana kobieta nie ma siły w nim trwać, ale nie ma też siły, by odejść. Alison decyduje się na ten krok dopiero, gdy jej przyjaciółka Helena dzwoni po jej ojca, by przyjechał i ją zabrał z tego domu. A potem… Helen zajmuje miejsce Alison – jak w scenariuszu współczesnej telenoweli. Gniew pokonał miłość? Jeszcze nie. Żeby odnaleźć się na nowo, małżonkowie muszą odciąć się od swoich wzajemnych oskarżeń i oczekiwań, wrócić do poziomu najprostszych uczuć, zamienić się znowu w niedźwiedzia i wiewiórkę, którzy żyją w swojej norze, żywiąc się orzechami.

Nowe twarze na rzeszowskiej scenie

Realistyczny spektakl z lat 50. dziś trzeba wziąć w nawias. Nowara robi to, dodając ruch sceniczny ułożony przez Tomasza Dajewskiego. Bohaterowie zapamiętują się w dziwnym układzie tanecznym, dystansując się od świata. Pomaga w tym także udana scenografia Magdaleny Gajewskiej – aktorzy grają w metalowym szkielecie, który jest atrapą domu, ale może być też klatką.

Obsada, podobnie jak w przypadku poprzedniej realizacji Jana Nowary, w „Szklanej menażerii”, zapewniła spektaklowi połowę sukcesu. Lubię i cenię aktorów „Siemaszki” (w spektaklu jest ich dwóch: Michał Chołka i Józef Hamkało), ale nowe twarze na rzeszowskiej scenie są odświeżającą odmianą. Reżyser zaprosił tym razem młodych absolwentów różnych aktorskich uczelni, którzy nigdy wcześniej nie spotkali się na scenie: Karola Kadłubca, Monikę Kulczyk i Paulinę Komendę.

Gra całej trójki imponuje prostotą i autentyzmem. Największe emocje uwalnia starcie duetu zbudowanego z kontrastów: Karol Kadłubiec jako Jimmy Porter krzyczy, szaleje na scenie, balansując na granicy przerysowania, ale nigdy jej nie przekracza, Monika Kulczyk w roli Alison Porter pokazuje dramat przy użyciu minimum środków wyrazu, potrafi przykuwać uwagę nawet, gdy mówi monotonnie i cicho. Są jak niedźwiedź i wiewiórka, choć wydaje się, że w ogóle do siebie nie pasują, to jednak współpracując, mogą odnieść sukces.

„Miłość i gniew” w Teatrze im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie można zobaczyć w sobotę i niedzielę o godz. 19.

Magdalena Mach
Gazeta Wyborcza Rzeszów
5 maja 2018
Czytaj całość artykułu