Magdalena Mach o spektaklach MF TRANS/MISJE - Wschód Sztuki

Magdalena Mach o spektaklach MF TRANS/MISJE - Wschód Sztuki



Spektakle wystawiane w ramach MF TRANS/MISJE - Wschód Sztuki recenzuje Magdalena Mach:

Mrożek po gruzińsku jak wystrzał z dubeltówki

Zabawna i krótka historia o tym jak zniszczyć porządnego człowieka: spektakl „Syndrom, albo do kogo śpiewasz?” według jednoaktówki „Karol” Sławomira Mrożka w wykonaniu Państwowego Teatru Dramatycznego im. Ilii Czawczawadzego w Batumi wywołuje ciarki grozy, choć na scenie króluje absurdalny humor i piękna muzyka. Bo na tle gruzińskich pieśni, słychać trzask łamanego kręgosłupa moralnego.

„Syndrom…” był pierwszym gościnnym przedstawieniem, pokazanym w ramach Festiwalu Trans/Misje, organizowanego przez Teatr im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie już po raz drugi. Idea Trans/Misji zakładała, że będzie to festiwal podróżny - co roku w innym mieście, spośród sześciu uczestniczących w tym projekcie (w tym roku festiwal odbędzie się w Koszycach na Słowacji, w kolejnych latach w Ostrawie, Debreczynie, Lwowie i Trokach), a jednak ubiegłoroczna pierwsza edycja festiwalu w Rzeszowie tak bardzo spodobała się widzom, a spektakle cieszyły się mimo wakacyjnej pory tak dużym zainteresowaniem, że dyrektor „Siemaszki”, Jan Nowara, zdecydował równolegle kontynuować festiwal w Rzeszowie. Tym razem zaprosił do udziału teatry z Litwy, Gruzji i Ukrainy.

Jako pierwszy zaprezentował się teatr gruziński nie pozostawiając cienia wątpliwości, że w obu naszych krajach Mrożek jest odczytywany tak samo świeżo jakby by był napisany wczoraj, a nie przed ponad pół wieku. Zwykła wizyta u okulisty, zamienia się w studium opresji, przemocy, zastraszania w celu wyeliminowania obcego, innego, zidentyfikowanego przez grupę jako wróg. Uniwersalizm spektaklu polega na tym, że w każdym kraju „wróg” może być definiowany inaczej.

Do gabinetu korpulentnego okulisty wpada trzech rosłych mężczyzn i dziadek, mierzący na oślep ze strzelby. Okazuje się, że dziadek rzeczywiście nic nie widzi, a przecież od lat poszukuje Karola, żeby go zastrzelić. Stracił wzrok na wypatrywaniu Karola, a jednak wciąż nie przestaje go tropić, a razem z nim jego trzech wnuków. Dziadek jest pewny, że Karol gdzieś się czai, dlatego strzelby z rąk nie wypuszcza. A skoro jest strzelba, to przecież wypalić musi!

Kim jest Karol? Nie wiadomo czym podpadł dziadkowi i czy w ogóle istnieje, może jest jedynie psikusem pamięci zwariowanego staruszka? Jednak dla dziadka i jego bandy jest bardzo ważny, bo to wróg, którego należy unicestwić, by odzyskać poczucie bezpieczeństwa. Jakiś absurd? Nic podobnego. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy dziadek zakłada okulary odebrane wcześniej okuliście i nagle ze starego niedołęgi staje się, na czele swoich wnuków, panem sytuacji. Wroga, zgodnie z oczekiwaniami bandy (bo strzelba musi przecież wystrzelić), należy jak najszybciej odnaleźć. Pada na okulistę. Osaczony przez bandę analfabetów pod wodzą dziadka z demencją, ale i ze strzelbą, lekarz, poddaje się niemal bez walki. Jego inteligencja, wiedza, nauka, zostaje w kilka chwil zdruzgotana przez pierwotną siłę i chamstwo, wobec których człowiek nauki pozostaje całkowicie bezbronny. Jego próba walki na argumenty jest żałosna. Siedząc w wygodnych fotelach widzowie czują się coraz mniej komfortowo obserwując jak presja obawy o własne życie, poczucie nieustannego zagrożenia zamienia wykształconego inteligenta, do tej pory człowieka niezaangażowanego w żaden konflikt, w uległego pachołka tych, którzy zyskali nad nim przewagę groźbami, brutalną bezwzględnością. Zadziwiająco łatwo zmienia się w podłego człowieka, który bez mrugnięcia okiem wyda na śmierć innego przypadkowego Karola, żeby tylko ocalić własne życie. Ale na tym nie koniec - okulista sam telefonuje do dziadka z informacją, że spodziewa się wizyty kolejnego Karola, choć wcale tego robić nie musi. Skoro nie może pokonać bandy dziadka, postanawia się jej… podlizać, stając się częścią grupy. Skutkiem przemocy jest uległość, ale jej konsekwencją jest też współudział w opresyjnym procederze. Niewinny łatwo może zamienić się we współwinnego. Moralność, zasady, wartości umierają pierwsze, gdy gra toczy się o przetrwanie - to pokazuje nam Mrożek.

Gruziński spektakl powstał kilka lat temu. Wplatanie w tekst języka rosyjskiego nakierowuje widza na odczytywanie go w kontekście działań Rosji wobec Gruzji, czy Ukrainy. Ale w obecnym czasie w Polsce spektakl wybrzmiewa równie mocno w innym kontekście - nie brak dziś w przestrzeni publicznej podłych prób wskazywania rzekomych „wrogów”, których stawia się na celowniku w imię „wyższego dobra”. A chętni do wskazywania dziadkowi kolejnych „Karolów”, znajdą się zawsze i wszędzie…

Andro Enukidze, reżyser gruzińskiej wersji Mrożka, aby wzmocnić poczucie zagrożenia i presji, zdecydował się powiększyć obsadę spektaklu: zamiast jednego wnuczka, towarzyszącego dziadkowi w tej jednoaktówce, reżyser każe wyskoczyć na scenę trzem silnym mężczyznom. To już prawdziwy gang.

Skoro osób jest na scenie więcej, to jest okazja, by zaśpiewać gruzińskie pieśni - zachwycająco, polifonicznie. - To fragmenty autentycznych pieśni patriotycznych, śpiewanych podczas różnych manifestacji. Zawsze śpiewają i mówią coś dobrego, a potem wychodzi źle - tłumaczy ich wykorzystanie reżyser. Dla polskiego widza to dodatkowy walor przedstawienia, a wielogłosowe śpiewy w idealnej harmonii w wykonaniu dziadka i jego wnuków podkreślają jedność w działaniu, wspólnotę tej grupy nie tylko przez więzy rodzinne ale i tradycję.

W spektaklu - jak to u Mrożka - nie brak inteligentnego dowcipu, jest też energia zbudowana przez „gang dziadka”, ale nieoczekiwanie są i krótkie momenty zachwytu gruzińskim śpiewem. Nawet jeśli na jego tle słychać trzask łamanego morale.

Gruziński teatr z Batumi przypomniał, że napisana w 1960 r. jednoaktówka Mrożka jest niepokojąco aktualna i pokazał, że dotyczy w takim samym stopniu samo Polaków, jak i Gruzinów. Ale spektakl Mrożka zagrany przez Gruzinów był dla rzeszowskich widzów nie tylko przestrogą, ale też wielką przyjemnością.

 

Magdalena Mach, Gazeta Wyborcza Rzeszów