MFS T/M - TRÓJMORZE/ Dzień 9/ FINAŁ/ POLSKA/ UKRAINA

MFS T/M - TRÓJMORZE/ Dzień 9/ FINAŁ/ POLSKA/ UKRAINA



Finałowy koncert jedności ????? według pomysłu i w reżyserii Małgorzaty Pruchnik-Chołki, w którym wystąpili aktorzy Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie oraz aktorki z Національний театр ім. Марії Заньковецької. Gośćmi specjalnymi był dyrektor Narodowego Teatru Dramatycznego im. Marii Zańkowieckiej we Lwowie Andrzej Matsjak oraz przedstawiciel Samorządu Województwa Podkarpackiego Stanisław Kruczek. Tego dnia obejrzeliśmy także spektakl  DZIELNY OŁOWIANY ŻOŁNIERZYK/ Teatru Lalkowego w Koszycach oraz  MATKA NAJEMNICA/ z Akademickiego Regionalnego Ukraińskiego Teatru Dramatycznego im. I. Ozarkewicza z Kołomyi.

 

Żeby nie wiem, jak długo trwa noc, zawsze wstanie świt

Rozmowa Kingi Dereniowskiej z MAŁGORZATĄ PRUCHNIK-CHOŁKĄ, autorką konceptu koncertu „Wstanie świt”

 

Skąd pomysł na koncert „Wstanie świt”?

Małgorzata Pruchnik-Chołka: Dostałam propozycję z teatru, aby zrobić koncert łączący Polskę z Ukrainą. Natomiast koncept to były już moje odczucia, czyli sposób, w jaki ja widzę, co chcemy powiedzieć.

 

Co chcieliście przekazać?

Chcieliśmy wyśpiewać, co myślimy o wojnie. Koncert składał się z dwóch części. Pierwszą nazwałam „Męską częścią wojenną”. Stąd czerwone koszule i czerwone światła, które wyreżyserował świetny Valentin Pasichniuk. Mężczyźni śpiewali teksty m.in. Tuwima.

W drugiej części, my jako kobiety, chciałyśmy powiedzieć, że wojna się kiedyś skończy i dać nadzieję. Że wszystko będzie dobrze i wstanie świt. A kiedy już wstanie, to my damy sobie radę.

Wojnę też wygrywają kobiety, które utrzymują domy i ukrywają dzieci przed bombami. Ktoś to musi robić, nie wszyscy mogą walczyć na froncie. Tę wojnę wygrywają mężczyźni na froncie, ale również kobiety, które zostają w domach.

 

Z Ukrainy przyjechała tylko żeńska część zespołu Narodowego Teatru Dramatycznego im. Marii Zańkowieckiej we Lwowie, bo ta męska jest na froncie.

Kiedy przyjechały do nas dziewczyny ze Lwowa, to podczas próby jedna z nich – kiedy śpiewali nas chłopcy – zapytała koleżanki: ”czy to wasi aktorzy? Świetnie śpiewają. My też mamy takich utalentowanych aktorów, ale teraz są na wojnie”. Nie byłam pewna, czy po tym dam radę zaśpiewać do mojego męża słów „Nie wyobrażam sobie miły, abyś na wojnę kiedyś szedł”. Bardzo walczyłam ze sobą na scenie, bo to było jeszcze trudniejsze, niż mi się wydawało. Jak pomyślałam sobie, że my teraz moglibyśmy grać w teatrze bez facetów, bo oni musieliby gdzieś walczyć z bronią, to nie wyrażam sobie, jakby to miało wyglądać.

Stąd cieszę się z tego, że mogłam w tych piosenkach, z pomocą kolegów i koleżanek, opowiedzieć co o tym myślimy i przede wszystkim o tym, że będzie dobrze, bo zawsze stanie świt. Żeby nie wiem, jak długo trwa noc, on zawsze wstanie. Kwestią jest, aby tę noc przetrwać. Da się to zrobić będąc razem – kiedy się nie dzielimy, nie gryziemy, nie bijemy i nie rozpamiętujemy historii. Historię należy pamiętać, ale nie można nią żyć. Historia to jest wczoraj, a jutro zależy od dzisiaj. Jeśli my teraz będziemy stali razem i trzymali się za ręce, tak jak my na tej scenie, to jutro będzie wyglądało już inaczej.

 

Czym się pani kierowała w doborze utworów na koncert „Wstanie świt”?

Dobór utworów ukraińskich zostawiłam dziewczynom z Ukrainy. W trakcie przygotowań miałam z nimi kontakt internetowy. Spotkałyśmy się dwa dni przed koncertem. Wiedziały ode mnie, co chcemy przekazać, ale pieśni dobierały same. Chciałam, aby akurat ta część należała do nich. Aby to był ich głos. Ja nie mogę się wypowiadać za Ukrainę. Zostawiłam to więc im. Natomiast w części polskiej, kierowałam się tym, aby te piosenki bez względu na to, jaki to jest autor, oraz czy oni się ze sobą łączą, opowiadały mniej więcej tę samą historię. Okazuje się, że piosenki, które powstały na przestrzeni dziesiątków lat, mogą na jednym koncercie spoić się we wspólną historię. To jest siła muzyki.

 

Pięknie było obserwować na scenie synergię dwóch narodów.

Kiedy dziewczynami z Ukrainy pierwszy raz w życiu się zobaczyliśmy, usłyszałam od nich, że jestem dla nich jak siostra. Odpowiedziałam im, że „my jesteśmy siostrami”. To był pierwszy ścisk gardła. Dobrze wiemy, co nas kiedyś podzieliło i co nas teraz połączyło.

 

Dlaczego ważne jest, aby robić koncerty wsparcia dla Ukrainy?

Zawsze było tak, że scena miała nieopisaną moc. Że to, co ludzie dostają ze sceny od artystów, to jest rzecz na jakimś innym poziomie, niż ten, który dostajemy na co dzień na ulicach. Nie wiem, na czym to polega. Robię to od 15 lat i nie jestem w stanie określić tego jakąś definicją. To jest po prostu magia. Nawet mówi się często o magii sceny. To nie jest naciągane, to jest prawda. My ze sceny zawsze możemy powiedzieć więcej. Nam więcej wolno. Na scenie jesteśmy też głośniejsi. Jeżeli wykrzyczymy coś ze sceny, to dotrze do większej liczby osób. Poza tym ten zawód aktora musi być po coś, nie tylko dla rozrywki, tylko dla rzeczy ważnych. To mnie to jest istotne, aby stać na scenie, po to, aby powiedzieć coś, co ma znaczenie. Róbmy rzeczy ważne. 

 

„Matka najemnica” – niepokonana siła miłości

Tekst: Magdalena Mach

Kobiety z walizkami i małymi dziećmi idące tłumnie przez granicę, matki koczujące z dziećmi na dworcach i w tymczasowych schroniskach na polowych łóżkach – te obrazy z początku wojny w Ukrainie na zawsze zostaną nam w pamięci. Ukrainki, które przyjechały do Polski opowiadają ściskające za gardło historie o tym, jak żegnały mężów, którzy poszli walczyć, a potem w pośpiechu uciekały przed bombami. Pakowały tylko najważniejsze rzeczy, żeby jak najszybciej wyjechać i uratować swoje dzieci. Ukraińskie matki myślały tylko o tym.

Nie można uciec od skojarzeń z aktualną sytuacją w Ukrainie oglądając spektakl „Matka Najemnica”, choć opowiadanie ukraińskiego poety narodowego, Tarasa Szewczenki, na podstawie którego jest to przedstawienie, powstało prawie 200 lat temu. Spektakl przywiózł do Rzeszowa Akademicki Regionalny Ukraiński Teatr Dramatyczny im. I. Ozarkiewicza w Kołomyi, w reżyserii Serhija Kuzyka.

Historia jest prosta: Młoda dziewczyna o imieniu Łukija zachodzi w ciążę, jej kochanek porzuca ją, a ona jest skazana na wygnanie ze swojej wioski i tułaczkę w pogardzie z nieślubnym dzieckiem. Decyduje się podrzucić niemowlę przy bramie domu, w którym mieszka bezdzietna para, marząca o dziecku. Oboje przyjmują chłopczyka jako dar niebios. Łukija jednak nie potrafi opuścić swojego synka. Najmuje się więc do pomocy w tym domu, uczestniczy w wychowaniu dziecka, opiekuje się nim, przytula, ale jako obca. To cena, którą musi zapłacić za bezpieczeństwo i dobrobyt swojego dziecka.

W pewnym momencie w jej życie znowu wkracza dawny kochanek, moskiewski oficer. Chce odzyskać Łukiję, mami ją słowami o miłości, obiecuje małżeństwo. Kobieta walczy ze sobą, ze swoim wielkim marzeniem o normalnym życiu i o wielkim uczuciu. Ale jest przy niej inna postać – Anioł, albo jej alter ego, chłodny głos rozsądku, który przepowiada jej zgoła inną przyszłość, jeśli pójdzie z wybrankiem. To życie niewolnicy pułku, wykorzystywanej, zmuszanej do strasznych czynów, która skończy jako samobójczyni. To miłość do syna ocali Łukiję. Przeważy szalę miłości do złego mężczyzny. Łukija całe życie będzie pracować jako służąca i zdradzi synowi kim jest dopiero przed jego ślubem, jej serce jednak nie wytrzyma emocji. Łukija umiera w ramionach syna, wołającego do niej po raz pierwszy tak, jak o tym marzyła przez całe swoje ciężkie życie: „Mamo!”.

Dramat młodej kobiety z ukraińskiej wsi sprzed 200 lat wyciska dzisiaj tak samo łzy wzruszenia. Można go odczytywać bardzo uniwersalnie – odnieść rozterki Łukiji do rozterek wielu współczesnych, niegotowych na macierzyństwo młodych kobiet, które stają przez decyzją, czy porzucić dziecko, pójść za wymarzonym mężczyzną i ułudą szczęścia, czy też zrezygnować z siebie i poświęcić się dziecku, żyć tylko dla niego. Niedojrzałość wielu z nich niestety często prowadzi do tragedii – znamy to dzisiaj z mediów.

Ale na pewno silniejsze będą dziś skojarzenia poświęcenia Łukiji z poświęceniem tysięcy współczesnych ukraińskich matek, które bez wahania porzucają cały swój dobytek i dorobek w ojczyźnie, by uratować dzieci przed wojną. To matki-bohaterki, które podejmują trudną drogę, uciekają do obcego kraju, gdzie pracują często jako sprzątaczki, zwykle poniżej swoich kwalifikacji i wykształcenia, żyją w biedzie, na łasce obcych ludzi, z daleka od domu i bliskich, poświęcają się dlatego, żeby mieć pewność, że ich dzieciom nic złego nie grozi, że nie stanie im się żadna krzywda.

Te skojarzenia z ukraińskimi matkami czasu wojny podkreśla kolejny ważny wątek tego spektaklu, który zyskał na znaczeniu szczególnie w ostatnim czasie - to motyw stacjonowania w ukraińskiej wiosce wojsk Moskali. Wypowiadana ze sceny kwestia: „No, kiedy ci Moskale nas opuszczą?” ma w czasie trwającej wojny w Ukrainie mocną wymowę. Zły moskiewski oficer, kochanek Łukiji, staje się uosobieniem zagrożenia Ukrainy ze strony Rosji. Dlatego snuta przez Anioła opowieść o zniewoleniu Łukiji i jej upodleniu, gdy wpadnie w ręce Moskala, zyskuje wymiar symboliczny. Do tego stopnia, że aktor, który odtwarzał rolę rosyjskiego oficera przyznał się po spektaklu, że po wybuchu wojny miał duże wątpliwości, czy nadal powinien grać w tym przedstawieniu. Obawiał się reakcji publiczności na graną przez siebie postać.

Scenografia, trochę jak z ludowej baśni, też pełna jest symboliki, osadzającą spektakl bardzo mocno w klimacie narodowym: trzy skrzydła układają się w tryzub z ukraińskiego godła, ikony na nich narysowane oznaczają pobożność ukraińskiego narodu, czarne tło – słynne na cały świat ukraińskie czarnoziemy, a żółte akcenty to pola pszenicy. Narodowy charakter spektaklu podkreśla też oczywiście muzyka, wykorzystująca charakterystyczny ukraiński ludowy śpiew na głosy.

Aktorzy grają poruszająco, w sposób może czasem przerysowany, ale bardzo emocjonalny.

Bo bez wątpienia jest to spektakl „ku pokrzepieniu serc”, przypominający Ukraińcom o sile swojego narodu, wypływającej z miłości do swoich synów i córek. Przywracający wiarę w to, że ta niezachwiana miłość i wytrwałość, uchroni Ukrainę przed upadkiem i przyniesie zwycięstwo nad Rosjanami.

Po spektaklu, podczas spotkania z rzeszowską publicznością, ukraińscy aktorzy wielokrotnie dziękowali wszystkim Polakom za ich pomoc i wsparcie, jeden z aktorów mówił ze łzami o tym, jak ważna jest dla nich ta pomoc. To był kolejny wzruszający moment tego niezwykłego wieczoru, ale wciąż nie ostatni. MFS Festiwal Trans/Misje Trójmorze’22 zakończył się znakomitym koncertem pt. „Wstanie świt”, według pomysłu Małgorzaty Pruchnik-Chołki, dedykowanym walczącej Ukrainie, z udziałem rzeszowskich i ukraińskich artystów, podczas którego publiczność jeszcze kilka razy czuła, że gardło zaciska się ze wzruszenia. Bo przecież +,,+,,wszyscy – i Polacy, i Ukraińcy, mocno wierzymy w to, że ten upragniony świt w końcu nadejdzie.

Magdalena Mach

 

 

 


Galeria: