Uważajcie na zwykłych ludzi, którzy zaczynają wypowiadać radykalne hasła! „W domu Hitlera: historie od kuchni” recenzuje Magdalena Mach

Uważajcie na zwykłych ludzi, którzy zaczynają wypowiadać radykalne hasła! „W domu Hitlera: historie od kuchni” recenzuje Magdalena Mach



Napisać komedię o jednym z najbardziej przerażających zbrodniarzy w historii świata? To potrafią tylko Czesi. Z polotem wystawili ją Słowacy. Ale Polakom nie zawsze było do śmiechu.

Jednym z założeń nowego Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Trans/Misje było poznawanie się nawzajem. Sztuka „W domu Hitlera: historie od kuchni” Arnošta Goldflama była jak dotąd najciekawszym bodaj na tym festiwalu doświadczeniem poznawczym. Można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby taki spektakl powstał w Polsce, mogłoby skończyć się skandalem. Czarny humor to nie jest nasza domena. Dla Czechów - wręcz przeciwnie - humorem i dystansem próbują radzić sobie nawet z tragiczną i nieprzewidywalną rzeczywistością.

Ale w sztuce „W domu Hitlera: historie od kuchni” tak naprawdę zabawnie jest tylko na początku, im dalej, tym częściej autor konfrontuje nas z bardzo niekomfortowym poczuciem niestosowności padających ze sceny żartów i zbyt daleko posuniętej przesady w „robieniu sobie jaj” z tragedii wojny. Śmiech zaczyna mieszać się z zażenowaniem.

Czy to jest ten słynny czeski dystans? A może Arnošt Goldflam nie chciał nas tak naprawdę rozbawić, tylko próbował nami porządnie potrząsnąć?

Spektakl o treści całkowicie fikcyjnej, ma w istocie formę kabaretu - z następującymi po sobie skeczami, przeplatanymi piosenkami. Zaczyna się na stacji w Koszycach przed I wojną światową (w oryginale było to czeskie Brno, jednak na potrzeby słowackiej realizacji autor zgodził się dokonać kilku zmian w tekście). Młody mężczyzna czeka na przesiadkę do Wiednia, gdzie ma zamiar zdawać do Akademii Sztuk Pięknych. Przypadkiem spotyka Józefa Stalina, który również tam się przesiada i okazuje się, że dwaj młodzi idealiści mają ze sobą wiele wspólnego i inspirują się nawzajem, np. w kwestii Żydów… Na zakończenie tej scenki Hitler wsiadając do pociągu rzuca w stronę widowni: „Trzymajcie kciuki, żeby mi dobrze poszło na egzaminach”.

Jak wiemy - nie udało się, Hitler malarzem nie został. Dlatego w kolejnych scenkach oglądamy życie führera, a raczej podglądamy go „od kuchni” - np. w domowym zaciszu z Ewą Braun, albo podczas urlopu w górach, czy w czasie pracy. Poznajemy problemy pary - tak, również te intymne. O Hitlerze dowiadujemy się, że lubił żartować i zaczął nawet spisywać swoje żarty - książka miała nosić tytuł „Mein Witz”. Hitler prezentuje swoją skłonność do żartów również kiedy ćwiczy z Göringiem, Goebbelsem i Himmlerem połykanie trujących pastylek na wypadek pojawienia się wroga. A potem cieszy się jak dziecko, z tego jak ich nabrał, bo okazuje się, że popularne czeskie cukierki Lentilki, które podał im „na próbę”, były zabójcze. Lentilkami częstuje też Ewę Braun, a potem wyjeżdża do Ameryki Południowej. Na koniec widzimy go jak w nowej ojczyźnie, malując pejzaż, opowiada o swoich obrazach i młodej narzeczonej. Potem idzie wykąpać się w morzu, rzucając na pożegnanie: „Życie jest piękne!”.

Po drodze autor sztuki zmieścił całe mnóstwo niewybrednych żartów: Ewa Braun skarży się, że Hilter wszędzie wypuszcza gaz, a oni nie mają nawet w domu kuchenki gazowej, a potem namawia Hitlera na wycieczkę do Brzezinki, bo sądzi, że tam jest uzdrowisko i dużo brzóz. Hitler zniechęca ją informacją, że jest tam także dużo trupów. Sporo jest też „kawałów” o Żydach - i to bynajmniej nie są słynne żydowskie szmoncesy.

Rzeszowska publiczność niektórymi żartami była wyraźnie skonsternowana - po sali, zamiast śmiechu przechodził szmer.

O co tu chodzi? Otóż wcale nie o różnicę w polskim i czeskim poczuciu humoru. Wiele powinien wyjaśnić fakt, że autor sztuki, Arnošt Goldflam, jest Czechem żydowskiego pochodzenia, a część jego rodziny zginęła w Holocauście.

Poprzez skrzywiony, karykaturalny obraz stara się więc dociec jak to się stało, że początkujący malarz przeobraził się w najniebezpieczniejszą kreaturę wszechczasów, z idealisty w megalomana i tyrana - ale o mieszczańskich upodobaniach do spędzania czasu w fotelu, przy muzyce i dobrym cieście. „Banalność zła” - skojarzenie ze słynnym sformułowaniem Hannah Arendt z jej książki o współodpowiedzialnym za Holocaust Adolfie Eichmannie, nasuwa się samo. Czy komisja egzaminacyjna Akademii w Wiedniu miała szansę uratować świat od II wojny?

Z drugiej strony można odnieść wrażenie, że Goldflam, przez czarny humor, satyryczne wyolbrzymienie i poetykę nonsensu stosowaną do takich granic, które młodzi ludzie pewnie nazwaliby „jechaniem po bandzie”, dokonuje zemsty na Hitlerze i Ewie Braun, którą sportretował bez litości, jako wyjątkowo ograniczoną kurę domową, nieświadomą tego, co się dzieje wokół. Z Hitlera zrobił natomiast komicznego pajaca, z problemami emocjonalnymi, który mógłby napisać książkę „Mój żart” zamiast „Moja walka". Na finał spektaklu Hitler pokazuje się widzom w czapce z uszami Myszki Miki - z przerażającego mordercy wszechczasów sprowadzony do roli jednego ze śmiesznych symboli pop-kultury.

Goldflam na bolesną pamięć o koszmarze wojny aplikuje nam terapię śmiechem, ale też nieustannie sprawdza naszą czujność - czy jednak na pewno pamiętamy i czy wciąż jesteśmy na ten ból wrażliwi. Ekstremalne żarty są jak czerwona lampka, albo raczej syrena ostrzegawcza przeciwko ludziom, którzy takie rzeczy opowiadają.

A przede wszystkim chce się upewnić, że będziemy umieli rozpoznać ten moment i odpowiednio zareagować, kiedy jakiś zwykły i prywatnie może nawet dość zabawny człowiek, nagle zacznie głosić radykalne hasła, by poprowadzić ludzi ku kolejnej tragedii.

Zespół Teatru Państwowego w Koszycach wybornie wygrał tę groteskę do ostatniej nuty. Spektakl toczył się wartko dzięki reżyserii Hany Mikoláškovej. Na brawa zasługuje przede wszystkim odtwórca roli Adolfa Hitlera - Stanislav Pitoňák. Niósł na swoich barkach ten wymagający spektakl, niemal nie schodząc ze sceny i idealnie wcielił się w „zwykłego człowieka” z dość specyficznym poczuciem humoru i morderczymi skłonnościami.

Magdalena Mach
„Gazeta Wyborcza”

 

Międzynarodowy Festiwal Sztuk TRANS/MISJE zrealizowano dzięki wsparciu: