DZIEŃ 4

DZIEŃ 4



O miłości w czasach skażenia

Znakomicie ułożony program tegorocznej edycji festiwalu Trans/Misje – Wschód Sztuki dopełnił wybitny monodram litewskiej aktorki Aleksandry Metałnikowej pt. „Samotny ludzki głos”, opartego na książce „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości” noblistki Swietłany Aleksijewicz. Inspiracją był fragment wspomnień wdowy po zmarłym strażaku, opowiadający o ich miłości i o śmierci.

O czarnobylskiej katastrofie, która wydarzyła się w 1986 r. szczegółowo opowiada tegoroczny serial HBO „Czarnobyl”, zrealizowany z wielkim rozmachem.

Aby oddać bezmiar tej tragedii poprzez historię złamanego życia dwojga młodych ludzi, na scenie wystarczyły trzy krzesła, biała ściana i znakomita aktorka. Ogrom uczuć przy minimum środków. To bez dwóch zdań najprawdziwszy teatr, w którym aktor i słowo mają moc przywołania każdego uczucia i każdego obrazu - nawet wybuchu jądrowego. Natężenie emocji w tym spektaklu wbijało w fotel, ucisk w gardle nie odpuszczał do ucichnięcia ostatnich braw.

- Czułam, że muszę to zrobić - mówiła Aleksandra Metałnikowa, aktorka Rosyjskiego Teatru Dramatycznego Litwy „No Pohulanhce” w Wilnie. Chciała przypomnieć o katastrofie, o której jeszcze kilka lat temu mówiło się mało, a której tragiczne skutki są odczuwalne do dziś - bo to nie tylko śmierć i choroby wielu ludzi, ale złamane życia tych, którzy pozostali. - Jako dziecko mieszkałam w Visaginasie, mieście na Litwie, gdzie funkcjonowała elektrownia bliźniaczo podobna do czarnobylskiej. Po katastrofie wielu pracowników przeniosło się stamtąd do naszego miasta, przyjaźnili się z moimi rodzicami, słuchałam ich opowieści - dzieliła się z publicznością aktorka po spektaklu. Gotowy projekt monodramu Metałnikowa miała jeszcze zanim Swietłana Aleksijewicz otrzymała Nagrodę Nobla, przedstawienie powstało na dwa lata przed tym jak HBO nakręciło słynny serial.

Wątek Wasilija Ignatienko, strażaka, który jako jeden z pierwszych gasił pożar w czarnobylskiej elektrowni i jego żony Lusi, która wiernie towarzyszyła mu potem w czasie pełnego niewyobrażalnych cierpień umierania w wyniku choroby popromiennej, jest w nim jednym z głównych filarów. To oni są głównymi bohaterami litewskiego spektaklu. Oboje, choć na scenie jest tylko Lusia. W serialu ich historia jest wiernie odtworzona, ale to w spektaklu słyszymy jeden z najpiękniejszych monologów o miłości - tej pięknej, młodzieńczej i tej mimo wszystko, mimo zakazów lekarzy, mimo zagrożenia własnego życia, mimo okrutnych cierpień, jakich doświadczają oboje. To bardzo osobiste świadectwo miłości niewyobrażalnej, ponad zakazy, strach o własne życie, ponad śmierć. - Takiej miłości dzisiaj już chyba nie ma - mówiła aktorka po spektaklu. Dlatego chciała opowiedzieć o niej również po to, by pokazać młodym ludziom, którzy tak szybko dziś rezygnują ze związków i wchodzą w kolejne, że taka miłość jest możliwa.

Tło katastrofy czarnobylskiej jest nierozerwalnie związane z tą opowieścią. „Tłumili ogień, a on się rozpełzał. Podnosił. Strącali kopniakami gorący grafit... Pojechali bez brezentowych skafandrów, tak jak stali – w samych koszulach" - nikt nie miał świadomości zagrożenia, ani strażacy, ani ich rodziny, mieszkańcy miasteczka Prypeć, którzy nadal próbowali tam normalnie żyć. Nie do uwierzenia!

„Dostał tysiąc sześćset rentgenów, a śmiertelna dawka jest czterysta" – powiedziała Lusi siostra w moskiewskim szpitalu dopiero dwa tygodnie po katastrofie. „To już nie twój mąż, to rektor” - usłyszała tam. Ale tego nie chciała przyjąć do wiadomości. Trwała przy ukochanym. „Wasia zaczął się zmieniać – codziennie przychodziłam do kogoś innego... Oparzenia wychodziły na wierzch... " – wspominała. Umierali razem przez dwa tygodnie. Lusia opowiada o tym spokojnie, drastyczne szczegóły mieszają się z chwilami wspólnych rozmów, wybierania imienia dla dziecka, wspomnień pięknych czasów przed katastrofą. Wchodzimy w tę historię niepostrzeżenie, stajemy się jej uczestnikami, umieramy razem. Na śmierci Wasi ta historia wcale się nie kończy. Potem jest o traumatycznym pogrzebie - w zalutowanej cynkowej trumnie na cmentarzu w Moskwie, w pośpiechu i ukryciu przed zagranicznymi mediami, potem o narodzinach wyczekanej córeczki, która żyła tylko cztery godziny i jej pochówku w nogach ojca. Wreszcie opowieść o tym jak Lusia włożyła do trumny obcego człowieka kapcie dla jej męża, który został pochowany bez butów, bo żadne nie mieściły się na jego opuchnięte nogi i o jej późniejszym życiu na granicy światów - realnego i tamtego, gdzie jest jej Wasia i ich ukochana córeczka.

Podziw i szacunek budziła gra Aleksandry Metałnikowej, która z taką samą niezrównaną delikatnością i wyczuciem prowadziła nas w Himalaje uczuć jak i najczarniejszą odchłań cierpienia.

Ten spektakl to przepiękny hołd ofiarom Czarnobyla i ich rodzinom oraz najpiękniejszy, poruszający do głębi pomnik miłości.

 

 

Magdalena Mach, Gazeta Wyborcza Rzeszów


Powrót